środa

Wpis 16 (07.03.14)

Zawsze byłem pod podziwem jak Ty potrafisz wszystko spieprzyć. Dziś znowu dałeś mi tego przykład. Przyszła do Ciebie. Chciała porozmawiać. A ty? Co zrobiłeś? Nawrzeszczałeś na nią? Opieprzyłeś? Powyzywałeś od najgorszych? Olałeś i wyrzuciłeś z domu?  Jak mogłeś tak postąpić? Jak mogłeś to zrobić własnej matce? Nie potrafię Cię zrozumieć. Ona przyszła, chciała porozmawiać, pomóc Ci jakoś, a ty tak po prostu ją wyzwałeś od "głupich", "podłych","okrutnych"... Jednak mimo wszystko nigdy nie  zrozumiem jak mogłeś ją wyzwać od "najgorszych matek" dodają, że "nigdy Cię nie kochała i teraz też nie kocha"? Jak mogłeś po tym wszystkim co wycierpiała, co dla Ciebie zrobiła i co przez Ciebie czuła jak po raz kolejny pobiłeś się z kolegą, okazać się takim skończonym skurwielem i tak ją potraktować? Rozumiem, emocje. Ale są ograniczenia.  Mieliście kiedyś taki dobry kontakt. Zepsułeś to. Po prostu to zjebałeś.

*Wydarzenie*

Dzwonek do drzwi. Jest wcześnie. 6:03 wybiła na zegarze. Harry niechętnie zwlekł się z łóżka, by otworzyć swojemu przyjacielowi jak to miał w zwyczaju. Ku jemu zdziwieniu nie znalazł tam Liama. W progu stała jego mama. Anne ubrana w długi berzowy płaszcz trzymała w ręku czarny parasol w kropki. W Londynie była dość pochmurna pogoda. Deszcz padał długimi strugami uniemożliwiając wszystkim w okół spokojne poruszanie się pieszo po przedmieściach. Jemu zaś taka pogoda odpowiadała. Lubił ją. Uważał, że wtedy nie czuje się taki samotny. Że Bóg płacze po stracie Louisa albo że to Louis (ja) płacze, że tak szybko odszedł. Miał wiele różnych fantazji na ten temat. Wpatrywał się w dudniące o rynne krople, gdy z zamyśleń wyrwał go jej głos.
A: Mogę wejść?
H: Po co?
A: To już nie mogę odwiedzić własnego syna? - westchnął, po czym odsunął się lekko udostępniając jej wejście do środka -Jak się trzymasz?
H: Tak jak widać.
A: Słyszałam, że robisz postępy.
H: Możliwe.
A: Synku, - usiadła na jednym z czerwonych skórzanych foteli - nie możesz mnie cały czas ignorować. Martwię się o ciebie. Zrozum, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
H: Wiem co dla mnie dobre. Nie potrzebuje niczyjej pomocy.
A: Obydwoje wiemy, że się mylisz. Pozwól sobie pomóc. Kiedyś mówiłeś mi o wszystkim.
H: Dobrze powiedziane. KIEDYŚ.
A: Synku...
H: Nie mów tak do mnie.
A: Przecież jesteś moim synkiem i mam prawo cie tak nazywać.
H: Ale sobie tego nie życzę. Nie mam już 6lat żebyś tak do mnie mówiła. Od czegoś mam imię, nieprawdaż?
A: Dla mnie zawsze będziesz moim małym synkiem.
H: Nigdy nim nie będę. Nie bądź głupia. Jestem już duży. Umiem o siebie zadbać. Możesz już iść.
A: Harry, nie mów tak. Martwię się o Ciebie.
H: To przestań.
A: Nigdy nie przestanę. Harry, ty się tniesz. To mnie przeraża. Boję się o Ciebie.
H: Niepotrzebnie.
A: Przestań zachowywać się jak jakiś gówniarz!
H: A ty jak nadopiekuńcza mamuśka!
A: Ty się tniesz!
H: To nie twój interes co robię! W dupie mam twoje zdanie! Zainteresowana się znalazła. Nigdy nie obchodził cie mój los!
A: Harry, co ty wygadujesz!?
H: Jak możesz być taka okrutna!? Słyszałem twoją rozmowe z Liamem! Nie wyślesz mnie do żadnego psychiatryka! Jak w ogóle mogłaś o tym pomyśleć!? Jesteś podła! Tylko ty mogłabyś posłać swoje dziecko do psychiatryka! Jakim prawem!? Czy ty w ogóle pomyślałaś o mnie!? Nie! Jesteś najgorszą matką jaką widziałem! Czy ty kiedykolwiek mnie kochałaś!? Czy tak jak teraz masz mnie, moje zdanie i moje uczucia w dupie!? Co!?
A: Jak.. Jak mogło ci to przejść przez gardło. Kochałam cie i kocham całym sercem i chcę dla ciebie jak najlepiej.
H: Właśnie widzę! Wiesz co!? Wynoś się! Nie chcę cię tu widzieć!
A: Synku.. - po jej twarzy spływały łzy
H: Mówiłem że masz do mnie tak nie mówić! Wynoś się! Wynoś!
A: Dobrze. Jeśli naprawdę tego chcesz to pójdę.
H: Idź i nie wracaj tu już więcej.
A: Dobrze. Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwy to pójdę. - wstała kierując się w stronę drzwi
L: Już jestem. Sorki za spóźnienie.. Ooo.. Pani Styles. Dzieńdobry. Co pani tu robi? - stał jak słup na korytarzu
A: Witaj Liam. Właśnie wychodziłam. - wymusiła sztuczny uśmiech i włożyła go na twarz, udając się do swojego auta, zostawiając ich samych
L: Co się stało?
H: Nieważne. Ważne, że już wyszła.
L: Pokłóciliście się?
H: Taaak. Nie poruszajmy więcej tego tematu. Ok? Zapomnij.
L: Spoko.


* koniec wydarzenia *


Wszystko się pieprszy. Do tego pokłuciłeś się z Liamem. Nawet nie wiesz jak bardzo cierpię patrząc na to wszystko. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie ranisz tym co robisz. Tym że się tniesz, że olewasz innych, a szczególnie swoich najbliższych. Nigdy się nie spodziewałem, że moja śmierć tyle zmieni w życiu innych, a szczególnie w TWOIM. Patrząc na Ciebie i Liama zastanawiam się, co by było gdybym nagle się pojawił. Gdybym cie skarcił z lekkim uśmieszkiem na twarzy i poklepał Liama po barku na znak, że wszystko się ułoży. Czemu? Czemu tak nie może się stać.

* wydarzenie *

L: Co chcesz na śniadanie?
H: Zrób mi co zechcesz. Mi obojętne.
L: Ok. Mogą byyyyć...  kanapki z białym serem?
H: I z miodkiem? - pierwszy raz od dawna oczy zabłysły mu na myśl o jedzeniu
L: Oczywiście. ;)  - zabrał się za robienie kanapek i gdy już sięgał po miód trącił pudełko z chrupkami - Szlak.
H: Posprzątam.
L: Nie, ja posprzątam. - zaczął zamiatać podłogę, gdy coś się zabłyszczało. Schylił się biorąc w rękę żyletkę - Harry...
H: Oj nie chrzań mi już o tym. Wystarczająco wiele razy to słyszałem.
L: Jak widać nie wystarczająco. Ile razy mam ci mówić że to nie jest rozwiązanie!
H: Może dla Ciebie! Wszystko byłoby o wile prostrze gdybym umarł! Przyznaj się, że masz już mnie dosyć! Przyznaj się, że cię irytyję! Przyznaj się, że cie wykańczam! No przyznaj się!
L: Fakt, czasem jesteś irytujący i mam cie po dziurki w nosie. I fatk że jestem zmęczony. Ale zależy mi na Tobie Harry i nie poddam się. Pomogę ci, zobaczysz.
H: Tylko że ja nie chce twojej pomocy! Ani twojej, ani matki! Słyszałem na czym polega ta wasza 'pomoc' ! Słyszałem, że chcecie mnie do psychiatryka wysłać!
L: Nie. Nie wyślemy cię tam.
H: Słyszałem waszą rozmowę! Przyznaj się! Wiem, że chcesz się mnie pozbyć!
L: Nieprawda. A rozmowy trzeba było dosłuchać. Wiedziałbyś, że powiedziałem twojej mamie, że to jedyne wyjście dopiero gdy będziesz w stanie krytycznym. A teraz będę nad tobą pracował, dopóki nie wyjdziesz na prostą.
H: Ja nigdy nie wyjdę na prostą.
L: Wyjdziesz, wyjdziesz. Tylko musisz chcieć.
H: A co jeśli ja nie chcę?
L: To masz zachcieć! Nie rozumiesz, że wszyscy się o Ciebie martwimi!? Chcemy Ci pomóc dojść do sibie! DO JASNEJ CHOLERY ZROZUM TO!
H: Ty przeklnąłeś..
L: Czasem trzeba klnąć.
H: Sorki.
L: Nieważne. Jedz i weź tabletki.
H: Dobrze.
L: I masz się nie ciąć.
H: Wiesz, że i tak będę.
L: Postaraj się. Jak nie dla nas i nie dla siebie to dla Louisa.


* koniec wydarzenia *


Nawet nie Sobie nie wyobrażasz jak bardzo chcę Ci zabrać te wszystkie żyletki, wyjąć tą ostatnią z ręki którą tak mocno ściskałbyś w swoich kościstych dłoniach błagając i szlochając bym tego nie robił. Ale ja bym nie uległ nawet najbardziej smutnej miny w całym Twoim życiu. Mimo iż warga tak gwałtownie by Ci drżała, oczy szkliłyby się od nadmiaru słonych łez pchających się by wypłynąć, serce waliłoby jak oszalałe wyrywając się z klatki piersiowej, a mi serce przekrajało się na Twój widok jakby je ktoś sztyletem dźgał z każdej możliwej strony, to i tak wyrwałbym Ci ją z ręki. Potem bym Cię mocno przytulił do siebie tak aby Twoja niespokojna klatka z każdym oddechem ocierała się o moją. Mówiłbym Ci, że wszystko będzie dobrze i że wyciągnę Cię z tego lekko pocierając przy tym Twoje plecy. Tak bardzo chcę Ci pomóc lecz nie mogę. :(