niedziela

Wpis 20 (11.03.14 )

To był wyjątkowo długi dzień. Harry nie był jeszcze gotowy, by wyznać prawdę, a musiał to zrobić. Wraz z Liamem dzwoniąc do każdego, zorganizowali o 11:00 spotkanie. Zjawili się wszyscy. Chłopaki i ich dziewczyny, a także ich rodzeństwo jak i rodzice. Szczególną uwagę Harrego przykuwała moja mama. Wiedział, że to będzie cios w serce, który musiał zadać. Stał na środku wielkiego salonu swego domu, obejmując wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Liam skinął głową sugerując, by już zaczynał. Loczek wziął głęboki wdech, po czym zaczął swoją przemowę.

(J- moja mama ; A-mama Harrego ; G- Gemma ; H- Harry ; L-Liam ; Z- Zayn )

H: Zebrałem was tu wszystkich po to, by wam coś powiedzieć. Powiedzieć coś bardzo ważnego. Muszę wam powiedzieć coś o Louisie, a właściwie o jego śmierci. To wszystko była moja wina. Ja... Ja powiedziałem mu, że go kocham. Tak, kochałem Louisa i to najmocniej na świecie i nadal kocham. I cholernie tego żałuję, bo gdybym go nie kochał, to on nadal by żył. Bo tego felernego dnia, powiedziałem mu prawdę, a on... A on po prostu na mnie nakrzyczał, skrytykował. Chciał... Chciał ode mnie uciec i nie patrząc na drogę po prostu na nią wszedł. Nie mogłem nic zrobić. Próbowałem. Ja nie chciałem go skrzywdzić. 

J: Jak mogłeś!? Przez tyle czasu nas okłamywałeś! Ty bezlitosna świnio! Jak mogłeś nam to zrobić! Nie masz serca! - krzyczała moja zapłakana rodzicielka, po czym drastycznie wyszła z sali

Z: To nie było OK, Harry.  - w oczach każdego pojawiły się łzy, a następnie wszyscy zgromadzeni zabrali się do wyjścia 

H: Nie wychodźcie. Błagam was. Nie zostawiajcie mnie. Gemma! 

G: Nie, Harry. Zawiodłam się na Tobie. - spojrzała na niego ostatni raz i zniknęła za drzwiami

H: Mamo, proszę...

A: Przepraszam skarbie, ale muszę porozmawiać z mamą Louisa. 

H: Nie zostawiajcie mnie znowu samego...

A: Przyjadę do Ciebie wieczorem skarbie. Musimy porozmawiać. A teraz pa, synku. - powiedziała wychodząc jako ostatnia, zostawiając tam jedynie Harrego i Liama

H: Nienawidzą mnie! Oni wszyscy mnie nienawidzą!

Li: To nieprawda, Harry. Oni po prostu potrzebują czasu, by to wszystko ogarnąć. Musisz poczekać.

H: Jestem potworem. Zabiłem go, rozumiesz!?

Li: Nie zabiłeś go, Harry. On sam wszedł na ulicę.

H: Bo chciał ode mnie uciec! Ja go tak bardzo kocham, Liam. Tak bardzo za nim tęsknię. 

Li: Już dobrze, Harry. 

H: Nie jest dobrze, rozumiesz!? Nie ma Louisa! Wszyscy mnie nienawidzą! Jak możesz uznać to za dobre!?

Li: Uspokój się Harry, a przede wszystkim nie zrób niczego głupiego. Twoja mama przyjedzie wieczorem. 

H: Przyjeżdża żeby mnie zbesztać.

Li: Nie. Przyjeżdża, bo cię kocha, Harry.

H: Tak myślisz? 

Li: Ja to wiem. I ty też w głębi serca to wiesz.

H: Dziękuję, Liam. - przytulił go z całych sił, jakie mu pozostały, po silnej walce z samym sobą

Li: Chcesz może coś zjeść?

H: Nie pogardziłbym, jakbyś mi coś przygotował. 

Li: A może zrobimy coś razem? - uśmiechnął się zachęcająco

H: Będę mógł używać noża?

Li: Oczywiście, jednak będę ci się lekko przyglądać. 

H: Dzięki. Dziękuje za wszystko. Za to, że zostałeś.

Li: Nie mam zamiaru cię zostawiać. Jesteś moim małym lokowatym pupilkiem. - zaśmiał się wesoło

H: Miło mi. A teraz bierzmy się do gotowania!

*wieczór*

W domu rozbrzmiewał odgłos dzwonka do drzwi. Harry ubrany w czerwony sweter, który ode mnie dostał oraz czarne, przetarte rurki, wstał z kanapy, by otworzyć drzwi. W progu stała Anne. Ubrana była w skromną, purpurową sukienkę, kremowy płaszczyk i czarne koturny. Uśmiechnęła się szeroko na widok swojego syna. Po chwili byli już w środku, siedząc w salonie. 

Li: Dobry wieczór. Miło znów panią widzieć.

A: Ciebie też miło widzieć, Liam. Widzę Harry, że jest z tobą coraz lepiej. 

Li: Też tak sądzę.

A: Mimo to, uważam, że zatajenie prawdy, było niestosowne. Powinieneś powidzieć prawdę od razu. Nie tak cię wychowywałam

H: Wiem, ale po prostu się bałem. To moja wina. Po drugie to nie takie proste ogłosić wszem i wobec, że jest się gejem. Nie chcę być traktowany inaczej. Nie chcę byście mnie o to znienawidzili.

A: Nikt cię nie znienawidzi. Kochamy cię takiego jakim jesteś. 

H: Naprawdę?

A: Tak. 

H: Ja też cię bardzo kocham.

A: Wiem synku. Wiem.

Rozmowy toczyły się dalej na różne tematy. Anne została na noc u Harrego, a on jak to codziennie uklęknął, zwracając się w modlitwie do Boga.
 
H: Panie Boże. Dziękuję Ci, że wciąż dajesz mi szansę. Staram się z całych sił, by to się udało. Przepraszam, za swoje wady. Dziękuję za kolejny przeżyty dzień i proszę, abyś nadal pozwalał mi się wykazać, by go odzyskać. A co do Ciebie Louis, to wiedz, że tęsknię i że przepraszam, że to się tak potoczyło. Wiem, że to wszystko moja wina, ale staram się naprawić wszystko i mam nadzieję, że mi się uda. Mam nadzieję na to, że znowu Cię zobaczę. Nigdy nie przestałem i nie przestanę Cię kochać, Louis. 
*modlitwa* 

Położył się na łóżku, zwijając się przy tym w kłębek. Wygląda tak uroczo, gdy to robi. Gdy upewniłem się, że wszyscy już śpią, zacząłem się za pisanie. Jeszcze raz przyglądając się jego twarzy, polożyłem się obok, obejmując go ramieniem, zostawiając na stoliku kartkę z napisem:

" Nie znasz dnia, ani godziny,
       Zrzuć z siebie poczucie winy,
              Wyjrzyj na świat za dnia i za nocy
                       Bo ktoś będzię Twej potrzebować pomocy 
                                                                             ~L"


--------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam, za wszelkiego rodzaju błędy, ale piszę z telefonu, więc mogłam coś źle powciskać.

PS. Dziękuję za pytanie na asku. To bardzo miłe. <3

Wpis 19 (10.03.14)

Słońce świeciło i grzało promieniami całe White Chapel. Harry przebudził się jako pierwszy. Pierwsze co zrobił, to chwycił w ręce pergamin i przeczytawszy jego zawartość, zaczął wyraźnie główkować. Udał się do łazienki i wziął gorący, kojący zmysły prysznic. Gdy wyszedł wytarł się ręcznikiem i się nim przepasał, a następnie przejrzał się w lustrze. Nienawidził swojego odbicia. Każda mała ranka przypominała mu o tamtym zdarzeniu. Opuszkami palców przejeżdżał po każdej z nich wyczuwając ich zagłębienia i wypuklenia. Podziwiał każdą z nich przez chwilę, do momentu gdy zatrzymał się na wyciętym sercu. Pojedyncza łza spłynęła mu po twarzy. 

H: Tak bardzo tęsknię Lou. Tak bardzo żałuję, że to przeze mnie, nie ma Cię tutaj - przy mnie. Tak bardzo chcę cofnąć czas i wiesz, że próbuję, ale ciężko mi bez Ciebie. Jestem słaby, ale dla Ciebie próbuję być silny, tak bardzo jak to możliwe. I wiem, że teraz na mnie patrzysz. Wiem, że patrzysz na mnie karcącym wzrokiem, za to co zrobiłem, za to jakim się stałem, ale jesteś moją słabością. Kocham Cię, Lou. 

Pojedyncza łza zamieniła się w potok łez, a je nie mogłem nic na to poradzić. Czułem się bezradny, bezsilny, zdruzgotany , załamany i wszystko co najgorsze. Nie potrafiłem mu pomóc, mimo iż pragnąłem tego najbardziej na świecie. Gdy wyszedł z łazienki Liam był już ubrany. Skierował wzrok z jego stronę, martwiąc się, co się stało.

Li: Dlaczego płaczesz?
H: Nie płaczę.
Li: Ale płakałeś. Dlaczego? 
H: Myślałem o Nim. 
Li: I co wykombinowałeś tym razem?
H: Że za Nim tęsknię, Liam. 
Li: Ja też, Harry. Ja też. - zamknął go w ciepłym uścisku.
H: Liam?
Li: Tak?
H: Wiesz co tam u reszty?
Li: Tak. SMSuje z nimi trochę. Cóż. Dziewczyny jakoś się trzymają. Czasem płaczą, ale im przechodzi. Niall często wychodzi na miasto. Najczęściej zjeść lub zrobić zakupy z zapotrzebowaniem prowiantu. Dużo czasu spędza z Eleonor. Trzyma się całkiem dobrze. Zayn przeżywa to źle. Prosiłem Perrie, by się nim zajęła, ale Malik jest - trudny, wiesz co mam na myśli. Nie da sobie niczego wbić do głowy. Załamał się po tym jak... Jak się dowiedział, wtedy na spotkaniu w Twoim domu. Jak wrócił do domu, wszystko się posypało i zaczął nie odpowiadać na telefony, czego nadal nie robi. Jak ktoś go odwiedza, to bardzo mało mówi, prawie wcale. Odpowiada tylko smsy i to nie wszystkie i nie tak jakbym tego chciał.
H: Zniszczyłem Zayna? - jego oczy zaszkliły się bólem i żalem
Li: Nie Haz, to nie tak.
H: A jak?
Li: On po prostu jest wystraszony. Boi się, że kogoś skrzywdzi, tym co powie, dlatego unika spotkań i rozmów. Woli smsy które może przemyśleć. Boi się, bo wie, że przez niego się pociąłeś. I zdecydowanie nie chce, by to się powtórzyło z kimkolwiek. 
H: Zawieź mnie do niego.
Li: Harry, nie wiem, czy to do końca dobry pomysł.
H: Proszę, Liam. Chcę wszystko naprawić. WSZYSTKO. 
Li: Dobrze. To ubieraj się, a ja zahaczę o kuchnię. 
H: Ok. 

Po kilku godzinach byli już na miejscu. Zapukali do drzwi sporej posiadłości mulata, który z niechęcią uchylił drzwi, a widząc lokowatego jak najszybciej chciał je zamknąć. Jednakże nie udało mu się. Harry przecisnął się przez szparę, wpychając się do mieszkania i wpadając mu w ręce. Zamknął go w uścisku, ale Zayn wykręcał się bezskutecznie. 

Z: Nie dotykaj mnie Harry.
H: Dlaczego? 
Z: Nie chcę Cię znowu skrzywdzić. 
H: Nie skrzywdzisz. Tęskniłem. Bardzo.
Z: Naprawdę? 
H: Tak. 
Z: I nie masz mi za złe?
H: Nie, Zayn. Ale proszę, wróć. Nie chcę Cię niszczyć. 
Z: Nie niszczysz mnie Haz.
H: Nie odzywałeś się do nikogo. Przestałeś się normalnie odzywać.
Z: Wiem, ale to dla waszego bezpieczeństwa. 
H: Nie potrzebujemy Twojego milczenia. Potrzebujemy Ciebie.
Z: Och, Harry. Tęskniłem.
H: Ja też. Martwiłem się o Ciebie.
Z: Ja nawet bardziej. Słyszałem, że Ci lepiej  i , że spotkałeś się z rodziną.
H: Tak. Widzę, że jest im ciężko. Zayn, to wrócisz do normalnego bytu? 
Z: Chyba na to się zachodzi. A ty?
H: Staram się.
Z: To dobrze. Gdzie moje maniery, może chcecie coś przekąsić? 
Li: JA chcę!
Z: To zapraszam!

Cały dzień spędzili u Zayna. Zjawił się Niall i dziewczyny. Trwały rozmowy o wszystkim i o niczym, jak to zawsze, a noc nadeszła tak szybko, że wydawałoby się, że to były sekundy, bo przy miłej atmosferze, czas upływa niebłagalnie szybko. Dom jednak był na tyle duży, by pomieścić wszystkich pod względem nocowanie i tak było. Każdy dostał po pokoju. Widziałem jak się uśmiechał tego wieczora. To było takie magiczne. Tak bardzo tęskniłem za jego szczerym uśmiechem. Tak miło znów widzieć jego dołeczki. Tak miło widzieć go szczęśliwego chociaż przez chwilę. Na szafce nocnej położył pergamin i ułożył się do snu. Patrzył w sufit zamyślony na temat dzisiejszego dnia. Uśmiechał się lekko pod nosem.

H: Hej Lou. Pewnie tu jesteś, a jeśli nie to pewnie to słyszysz, przynajmniej taką mam nadzieję. Widziałeś dzisiejszą sytuację, prawda? Po tak długim czasie, wreszcie się spotkaliśmy w grupie. I naprawdę się bawiłem. Tęskniłem za nimi. Wariaci. Szkoda, że nie mogłeś bawić się razem z nami, bo z pewnością, byłoby zabawniej. Tęsknie za Tobą. Kocham Cię. Dobranoc Loui.

Usnął wyglądając jak małe, niewinne dziecko. Jego loki rozchodziły się w każdym kierunku, a kilka opadało mu na czoło i policzki. Wyglądał tak uroczo, jak to zawsze. Przypomniały mi się te wszystkie wspólne noce, w których gramolił mi się do łóżka i łaskotał mnie swoimi lokami w twarz. Do tego zawsze przyczepiał się do mnie jak jakiś rzep. Droczyłem się z nim o to, a on tylko jeszcze bardziej się wtulał układając swoją głowę, na mojej klatce. Zachowywał się jak jakieś dziecko, zresztą tak jak ja. Pamiętam, gdy spacerowaliśmy często po parkach. Gdy widziałem jakiegoś gołębia na cały głos krzyczałem Kevin, a Haz widząc kota darł się Dusty. Ludzie patrzyli na nas jak na chorych psychicznie, ale nam to nie przeszkadzało, bo wystarczało nam nasze wspólne towarzystwo. Jak ja za tym wszystkim tęsknię. Jak ja tęsknię, za tym nastolatkiem. Przerażające. Chwyciłem pergamin do ręki. Napisałem na nim, co miałem napisać i ułożyłem się koło tego słodkiego smarkacza oddając się wyobraźni  i marzeniom.


Prawdę powinni znać wszyscy, 
a szczególnie nasi bliscy.
Oni najbardziej przeżywają.
Na wytłumaczenie wciąż czekają.

PS. Tak, słyszę Cię.

~L


wtorek

Wpis 18 ( 09.03.14)

Wskazówka była banalna, w każdym razie dla mnie. Rodzina jest bardzo ważna w życiu człowieka. Ona nas kształtuje i wychowuje na ludzi jakimi jesteśmy. To czy jesteśmy kulturalni, czy też nie zależy właśnie od niej. Od niej zależy również jak wyglądamy. Pomaga nam w każdym momencie naszego życia. Proponuje i odradza, nakazuje i zabrania, prowadzi i odwrotnie. Jest z nami, gdy potrzebujemy jej najbardziej. Jest za nas odpowiedzialna. Bierze wszelkie konsekwencje naszych czynów na siebie. Utrzymuje nas i stara się jak tylko może byśmy byli szczęśliwi. Nasza rodzina robi dla nas tak wiele, ale my nie zawsze, a wręcz rzadko to widzimy. Uważamy się za dorosłych, samodzielnych. Myślimy, że damy rady sobie bez niej. Bo przecież, czemu mamy sobie nie poradzić mając mieszkanie, pracę, przyjaciół, a nawet miłość swojego życia? Przecież niby mamy wszystko. Ale do czego byśmy doszli bez naszej rodziny? Co by było gdyby nie ganiała nas do nauki? Gdyby nie pomagała nam finansowo? Gdyby nie pokazała nam co znaczy słowo "miłość"? Gdyby nie krzyczała i nie zabraniała nam czegoś co teraz wydawałoby się złe lub bezsensowne? Gdyby nie nauczyła nas samodzielności zostawiając nas na cały dzień zdanych na własną rękę? Gdyby nie zachęcała nas do robienia tego co kochamy i tego co może się nam przydać? Kim byśmy byli? Jakby wyglądało nasze życie? Czy dawalibyśmy sobie radę w trudnych sytuacjach z naszego życia? Tylko my sami jesteśmy w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Zastanówmy się na chwilę. Czym byłoby nasze życie bez niej? Większość z nas pewnie odpowie, że nikim. Znajdą się oczywiście osoby, które powiedzą, że wyglądałoby tak samo. Ale te osoby będą z domów dziecka. Będą osobami, które nigdy nie były adoptowane, które nigdy nie zaznały rodzinnego ciepła. Będą to osoby ambitne, które do wszystkiego doszły samodzielnie swoją ciężką pracą. Pomyślmy przez chwilę, czy my byśmy tak potrafili? Czy potrafilibyśmy żyć tak samotnie i tak ciężko? To bardzo trudne. Podziwiam ludzi którzy mimo wszystko dają radę i nie staczają się na dno. Pomyślmy teraz ile znaczy dla nas nasza rodzina. Zobaczcie ile dla was robi, ile bólu dostarczamy jej naszymi chamskimi odzywkami, czy złym zachowaniem. Czy naprawdę "nienawidzimy" swojej rodziny, jak to czasem mówimy? Czy naprawdę potrafilibyśmy od niej "odejść"? A może jednak ją kochamy, tylko po prostu czasami się "nie zgadzamy"? Może po prostu tak jak w każdej rodzinie zdarzają nam się zwykłe "kłótnie"? Nikt nie jest idealny i musimy o tym pamiętać. Żadna rodzina nie jest perfekcyjna, ale mimo wszystko i tak ją kochamy.


* wydarzenie *

Chłopak podziwiał pergamin wyraźnie wytężając umysł. Przejeżdżał palcem po zawartym na nim tekście w tę i z powrotem mocno się mu przypatrując, jakby chciał się upewnić, że na pewno napisała go ta sama osoba, która mu się śniła. Lekko się uśmiechnął, gdy miał już pewność, że to moje pismo. Samotna łza wypłynęła z jego oka. Szybko ją wytarł. Rozejrzał się po swoim pokoju, a następnie wstał, by jak najszybciej udać się pod prysznic. Ciepła woda spływała z niego strumieniami oczyszczając zarówno ciało jak i myśli. Odprężająca piana pokrywała jego nagie cząstki nadawając im przyjemny świeży zapach.  Wyszorował włosy swoim ukochanym jabłokowym szamponem, po czym je spłukał i zakręcając kurek, wyszedł z kabiny, wycierając się miękkim, białym, wełnianym ręcznikiem. Chwycił suszarkę w swoje chude, kościste dłonie i zaczął suszyć włosy. Skończywszy już stanął na wadze bojąc się wyniku. Ważył zaledwie 71kg. Przejął się tym i jak najszybciej zszedł z wagi starając się zapomnieć o tym co zobaczył na liczniku. Wrócił do swojego pokoju, otwierając dużą drewnianą szafę z ciemnego brązu. Znalazł swój stary, kremowy, rozciągnięty sweter i obcisłe rozdarte jeansy. Nie rozmyślając długo założył je na siebie, perfumując się przy tym swoją dawną wodą kolońską o zapachu cytrusów i mięty. Tak dawno tego nie robił, że omal zapomniałem jak bardzo od niego tym waliło. Było czterdzieści siedem po piątej, więc za niedługo miał zjawić się jego opiekun. Postanowił zrobić sobie zapiekanki, bo w tym dniu było akurat dosyć zimno. Wyjął długą bagietkę, po czym chwycił nóż do ręki. Zaczął się przez chwilę zastanawiać. Miał nóż w ręce. Mógł z nim zrobić co zechciał. Rozmyślał jak spływałaby krew z jego ręki. Jak przyjemne to było. Jak wiele radości mu to sprawiało. Jednak się otrząsnął i przekroił bagietkę, obrał i skroił pieczarki, po czym nałożywszy wszystko na pieczywo włożył je do piekarnika. Wycisnął na nie ketchup i rozsmarował go tym samym nożem, by nie mieć dużo do mycia. Odłożył go na tackę, a sam wziął się za pałaszowanie jedzenia z talerza. Po chwili do domu wszedł Liam. Harry siedział do niego tyłem, a Liam stał na środku, kilka kroków od niego wytrzeszczając oczy z obawy. Jedyne co widział to tył chłopaka i nóż w czerwonej substancji. Wiedział czego się spodziewać. Domyślał się, co mógł zrobić. Łzy stanęły mu w oczach z wycieńczenia. Myślał, że jest już lepiej, bo przecież wyglądał i pachniał tak jak kiedyś, ale to pewnie tylko przykrywka do tego co zrobił. Brązowooki nie miał już siły. Miał już dość kolejnych ran, które zostawiały szramy w jego delikatnym wielkim sercu. Po prostu już nie wytrzymał. Wszystko z niego wyszło. Załamanie, troska, ból, smutek. Łzy spływały strumieniami. Zmartwiony loczek odwrócił i zwrócił swoje zielone kocie oczy ku przyjacielowi, które po chwili wypełnione były smutkiem.
H: Co się stało? - zapytał zmartwiony
Li: Jak mogłeś!? Jak mogłeś mi to zrobić!? Mówiłem, żebyś nie ruszał noża, bo cię pokusi! I co!? Nie posłuchałeś! Musiałeś to zrobić!? Nie widzisz jak bardzo mnie to boli!? Nie widzisz, że przez to twoje cięcie ja cierpię!? - szloch zmienił się w płacz
H: Liam, nie krzycz na mnie, proszę. Nic złego nie zrobiłem.
Li: A ten nóż!? Sam się zabrudził!? - kolejna zapora poszła, a z oczu Liama wydobywało się coraz więcej cieczy
H: Uspokój się. Zrobiłem sobie tylko zapiekanki z ketchupem. Nic sobie nie zrobiłem. Jak chcesz możesz mnie sprawdzić.
Li: Wszędzie? - zapytał nieco piskliwym wysokim głosem
H: Tak, wszędzie.
Li: Boże, Harry. Jak ja się o Ciebie martwiłem i martwię! Nie chcę byś i ty nas opuścił. Wystarczy, że Lou to zrobił. Nie chcę stracić jeszcze Ciebie! - po wszystkim. Maska Liama zniknęła do końca, a chłopak ryczał jak małe dziecko.
H: Liam, wszystko w porządku. Nic mi nie jest. Czuję się... Lepiej.
Li: Naprawdę? - emocje powoli ustawały, a on spokojniał
H: Tak. Odświeżyłem się, ubrałem i zrobiłem nam śniadanie.
Li: Widzę. - uśmiechnął się lekko, pociągając przy tym nosem
H: Usiądź i zjedz póki ciepłe.
Li: Ok. Dzięki. Na bank wszystko gra?
H: Tak. Herbaty?
Li: Poproszę. - zdjął mokry od deszczu płaszcz, wieszając go i siadając na mahoniowym krześle
H: Z cytryną?
Li: Bez.
H: Ok. - chwycił filiżanki w dłonie i położył je na stole w zasięgu ręki - Słuchaj. Albo.. Zresztą. Nieważne.
Li: O co chodzi?
H: No bo, wiesz. Zamierzałem pojechać do domu, do Holmes Chapel. Ale chyba nie jestem w stanie prowadzić. Mógłbyś może.. No wiesz. Podwieźć mnie tam?
Li: Pewnie. Nie ma problemu. - uśmiechnął się szeroko, upijając łyka gorącej cieczy
H: Dzięki. Myślę, że będę chciał tam zostać na dzień, może dwa. Możesz zostać ze mną, albo wreszcie spędzić czas z kimś kto nie jest mną. 
Li: Mi Twoje towarzystwo nie przeszkadza. Wręcz z chęcią z Tobą pojadę i zobaczę co u Twojej mamy. Często o Ciebie pyta.
H: Naprawdę?
Li: Tak. Mówię jej co u Ciebie, co robiłeś i inne pierdoły.
H: Nie powiedziałeś nic o.. Wiesz..
Li: Lou? Nie. Dotrzymuję sekretów Harry. 
H: Tak, wiem. Dzięki. 
Li: Wpadniemy tylko do mojego domu, żeby zabrać moje rzeczy, ok?
H: Jasne.
Li: Zdajesz sobie sprawę, że będzie tam Sophia? 
H: Tak, zdaję. Miło będzie ją zobaczyć po tym... - urwał biorąc głęboki wdech - Po tym wszystkim.
Li: Pewnie rzuci Ci się w ramiona na powitanie. - na jego twarzy zawitał naprawdę szeroki uśmiech
H: Pewnie tak. Liam, mam jeszcze jedną prośbę. W moim domu nic nie będzie pochowane, więc jakby coś to wiesz. Pilnuj mnie tak trochę, ok? 
Li: Zamierzałem nie spuszczać cię z oczu. - zaśmiał się lekko, a Harry odwzajemnił - Tęskniłem za TYM Tobą.
H: Ja też, Liam. Ja też.

< Dom Liama > 

Dźwięk dzwonka rozbrzmiewał w całym domu. Po chwili słychać było czyjeś kroki. Z każdym tupnięciem odgłos rósł w siłę do momentu, gdy ucichł. Następnie dana osoba przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Młoda dobrze każdemu znana dziewczyna stała w drzwiach wytrzeszczając piękne niebieskie oczy, które zaczynały szklić się od łez. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje. Że wrócił Harry. Że jest w ich domu. Stoi tuż naprzeciw. To wydawało się takie nierealne. Jak sen. Jak piękny, upragniony sen, który stał się jawą. On naprawdę tam był. Mogła wyczuć jego perfumy, dotknąć jego miękkiego swetra, poczuć uderzające od niego ciepło. Po woli do niego podeszła i zamknęła go w swoich ramionach. Czuła wełnę na swojej idealnie gładkiej twarzy i rękach. Nie spodziewała się, że to się stanie w ten dzień. 
S: Tęskniłam.
H: Ja też. 
S: Wejdźcie. - otarła łzy dłońmi, po czym wpuściła ich do środka - Po co konkretnie przyszliście? 
Li: Wiesz kochanie, Harry chce pojechać do rodziców i jadę z nim. Przyszedłem po rzeczy.
S: Anne się ucieszy. Pomogę Ci. - udali się na górę, po czym spakowali brązowookiego i zeszli do wyjścia - Pamiętaj. Dzwoń, pisz o każdej porze. 
Li: Pamiętam skarbie Pa pa. - dali sobie krótki całus na pożegnanie
H: Pa Soph. 
S: Pa Hazz. Do zobaczenia. - uśmiechnęła się szeroko i wróciła do domu

< Cholmes Chapel >

Na dworze nadal było chłodno, jednak nie padało. Było po prostu pochmurno. Auto mknęło przez spokojne ulice miasteczka, zatrzymując się przy posiadłości Stylesów. Jak najciszej się dało wysiedli z wozu i z torbami podeszli do drzwi małego domku. Kulturalnie zapukali do środka czekając, aż ktoś im otworzy. Drzwi uchyliły się, a z nich ukazała się Gemma. Zdziwienie w jej oczach było chwilowe. Szybko zgarnęła swojego młodszego brata w ramiona ciesząc się jego obecnością. Łza radości zakręciła się jej w oku, po czym zaprosiła ich do salonu. Rozsiedli się na dużej wygodnej kanapie czekając na to co się zaraz ma stać. 
G: Mamo! Chodź tu! Szybko!
A: Już idę! - za chwilę stała już w progu kuchni - Harry? - podbiegła do syna, mocno go przytulając
H: Hej mamo. Tęskniłaś? 
A: Oczywiście. Jak śmiesz się nawet pytać!? 
H: Przepraszam. Nie chciałem. Ani tego, ani tego co powiedziałem ostatnio. Wiesz, to dla mnie trudny czas. 
A: Rozumiem skarbie. Nie mam Ci za złe. 
H: Naprawdę? 
A: Tak. Poczekaj chwilę. Robin! Chodź tu szybko! 
R: Harry! 
H: Miło Cię widzieć. 
R: Ciebie milej! Mam nadzieję, że przeprosiłeś już matkę o ostatni wybryk! Wiesz ile ona płakała!?
H: Tak, przeprosiłem. I nie, nie wiedziałem. Naprawdę mi głupio. 
A: Oj, nieważne. Grunt, że już jest dobrze. Usiądźmy. A więc, jak się czujesz? 
H: Lepiej. 
R: Ale wciąż źle? 
H: Chyba sam znasz odpowiedź. - spuścił głowę i wpatrując się w swoje buty
A: Harry, porozmawiaj z nami. Wiem, że to był Twój przyjaciel, ale odszedł. Musisz się z tym pogodzić. 
H: Nigdy. 
R: Harry, posłuchaj..
H: Jeśli mi macie wmawiać coś, na co nie mam ochoty, to lepiej nie róbcie tego. Proszę. 
A: Dobrze, skarbie. Nie będziemy. A jak tam.. Wiesz. Blizny. Goją się? 
H: Jest z nimi lepiej. 
A: Dużo ich przybyło? 
H: Całkiem. 
A: Pokaż mi. 
H: Nie. Nie przy tylu ludziach. 
R: Harry, wszyscy jesteśmy rodziną. 
H: Tak, ale nie chcę. Nie teraz. Może kiedyś. 
A: A mi pokażesz? 
H: Muszę? 
A: Nie, ale ja Cię proszę. 
H: No dobrze. 
A: Kochani, dokończcie robić jakiś obiad, proszę. - Robin, Gemma i Liam podnieśli się na nogi kierując się ku kuchni 
H: Nie. Liam, ty zostań. Wolę mieć Cię przy sobie. - podniósł głowę kierując ją ku przyjacielowi
Li: Dobrze. - cofnął się siadając na poprzednim miejscu
H: Dzięki. Wiesz co robić jakby co. - gdy chłopak potwierdził głową, zielonooki szybkim ruchem ściągnął przez głowę sweter
Rzucił go na podłogę, odsłaniając gołe ciało. Anne zakryła twarz dłonią, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Makijaż lekko się rozmazał, ale to nie było ważne w tamtym momencie. Lokowaty patrząc na swoją mamę w takim stanie sam pokrył się łzami. Bolało go to. Przez niego płakała tak bliska i tak ważna dla niego osoba. Osoba , którą kochał cierpiała z jego powodu. To go dobijało. Widok jego rodzicielki był dla niego jak żyletka wbijająca się w kółko w jedną i tą samą świeżą ranę, która z każdą łzą stawała się większa i głębsza. To nie było coś co chciałby widzieć w swoim przypadku. To nie to co chciałby widzieć człowiek samo okaleczający się. To mogło pchnąć go w kolejny błąd, którego za wszelką cenę nie mógł popełnić. Ale ona o tym nie wiedziała. Nie wiedziała ile bólu mu to przysparza. Mimo iż ona cierpiała również chciała znać prawdę. Bolesną prawdę, która uderzała wszystkich. Chciała wiedzieć jak bardzo jest źle z jej własnym synem. Ale on już nie miał zamiaru zdejmować kolejnej części garderoby. Nie chciał sprawić, by ona cierpiała. Liamowi szkliły się oczy, ale powstrzymywał płacz, by być jako tako racjonalnym. Wstał i stanął obok swojego druha. 
Li: Anne, chyba wystarczy. 
A: Nie. Chcę widzieć wszystko. - jej głos drgał, jak ona sama, ale Harry kręcił przecząco głową
Li: Harry, dasz radę. Wierzę w Ciebie. - dodawał mu otuchy - No już. Dajesz. - Harry jak najszybciej ściągnął spodnie przymykając powieki, by nie widzieć twarzy coraz głośniej płaczącej Anne
H: Wystarczy? 
Li: Bokserki, Harry. 
H: Proszę, nie. - błagał z zamkniętymi oczami
Li: Harry, musisz. 
H: Nic nie muszę. Mamo, powiedz coś. Proszę. Naprawdę muszę? - jego źrenice wpatrywały się teraz w siedzącą na fotelu naprzeciw kobietę, które potakiwała twierdząco głową
Harry wpatrywał się w nią cały czas, powoli zdejmując bieliznę. Z jej przeszytych bólem oczu wypływały wodospady słonych łez. Oddech był niespokojny, przerywany. Widząc ilość danych zranień była zdruzgotana. Nie spodziewała się że będzie ich aż tyle. Nie spodziewała się, że było aż tak źle. W głowie miała tylko obraz jak się tnie. Jak wypływa z tego krew. Jak słabnie, a ona nic nie może temu poradzić. Obwinia się, że mu nie pomogła. Że nic nie zrobiła. Że jest złą matką, bo nie dała rady. Obwiniała się o wszystko. Ryczała. Z każdą sekundą coraz bardziej. Wszyscy milczeli. Słychać było tylko nieustanny płacz Harrego i Anne oraz krzątających się po kuchni Robina i Gemmę. To było nie do zniesienia dla najmłodszego Stylesa. W jego głowie kłębiło się od ponurych, złych myśli. Samobójczych, samo okaleczających i tym podobnych. Widok jego pogrążającej się w cierpieniu rodzicielki go przerastał. Nie chciał jej tym skrzywdzić. Nie chciał by płakała przez niego, a ona właśnie to robiła. Szkodziła mu w najbardziej niechciany sposób. Cisza między nimi go torturowała od środka. Bał się odezwać. Bał się jej reakcji. Obawiał się, że go zostawi. Że go porzuci, bo przecież na to zasłużył. Że go odepchnie, bo jak można, żyć z kimś tak popieprzonym jak on? Że go przestanie kochać, bo przecież się tnie i jest chorym dzieckiem. Bo kto by takie chciał? Same problemy. On tak bardzo ją kochał i tak bardzo nie chciał, by ona przestała kochać jego. Wreszcie się odważył. Musiał mieć pewność. Wolał gorzką prawdę od słodkiego kłamstwa. 
H: Mamo.. - zaczął przez łzy
A: Nie, Harry. Daj mi... Ochłonąć. - jej głos był piskliwy tak jak nigdy wcześniej
H: Mamo, proszę. - płakał coraz bardziej
A: Harry, proszę, nie.
H: Czy ty nadal mnie kochasz? - wymówił na jednym wdechu wpatrując się głęboko w jej oczy
A: Skarbie zawsze Cię kochałam, kocham i będę kochać. Skąd Ci przyszło takie głupie pytanie do głowy? - lekko się uspokajała, ale nadal płakała jak dziecko
H: Skąd? Spójrz na mnie! Jestem nikim! Nieudacznikiem! Chorym nastolatkiem, który się tnie! Jestem nikim! Dlaczego miałabyś mnie kochać, skoro ja się nienawidzę!? 
A: Boże, Harry, przestań. Nie jestem nikim. Jesteś wspaniałym i wartościowym człowiekiem, który po prostu się zagubił, po tym jak stracił coś ważnego. Jesteś moim synkiem i zawsze nim będziesz. Zawsze będę Cię kochać. - objęli się mocno i wypłakiwali w swoje ramiona, a po chwili dołączyła do nich Gemma z Robinem
H: Proszę, nie. Nie patrzcie na mnie. - oderwał się i stanął lekko w oddali
R: Wszystko gra, Harry. - wziął głęboki wdech i kontynuował - Kochamy Cię mocno tak samo jak wcześniej bez względu na to wszystko. - zmierzył loczka ręką, sugerując rany
G: Właśnie. Chodź tu braciszku. - rozwarła szeroko ramiona dając znak, by ją przytulił
H: Na pewno? I nie zostawicie mnie, ani nie porzucicie przy pierwszej lepszej okazji pod jakimś mostem? 
G: Nie, no co ty. Chyba, że znowu użyjesz mojej szczoteczki do czyszczenia kibla! 
H: Hehe. To był dobry kawał. - uśmiechnął się lekko umieszczając się w objęciach siostry 
G: Odwdzięczę Ci się nim kiedyś. 
H: Aby spróbuj. - uśmiechnął się szerzej wracając do dobrego nastroju
G: Spróbuję. A ty ubieraj się i do obiadu! Sam się nie zrobi! 
H: Tak jest, panie generale! - zasalutował i zrobił co kazała
Wszyscy się zeszli do kuchni do pomocy, nakryli i zjedli wspólnie obiad w miłej rodzinnej atmosferze.

< późnym wieczorem >

Po mile spędzonym dniu poza domem, każdy rozszedł się po pokojach. Harry wrócił do swojego kompletnie zapominając o jego zawartości. Było w nim pełno ramek ze zdjęciami jego ze mną lub samego mnie. Najpierw w jego oczach stanęły łzy ze smutku, a potem wypełnił go gniew na samego siebie. Zawsze tak było i zwykle kończyło się to pocięciem, ale wiedział, że tym razem nie może, bo wtedy po wszystkim. Może zapomnieć o umowie i o moim powrocie. Płakał bardzo głośno. Nie wiedział co ze sobą zrobić, aż wreszcie wpadł na pomysł. Przecież mógł zapytać mnie, bo byłem cały czas z nim. Wyjął arkusz papieru i nabazgrolił na nim szybko pytanie. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.


Jestem załamany, a nie mogę się pociąć, prawda? Co mam zrobić? 
~ Harry


Cięcie to nie jedyne rozwiązanie. 
     Choć dla Ciebie przywiązanie.
            Zawsze lepsza jest rozmowa.
                 Czystsza od niej będzie głowa. 
~Louis

Naprawdę dostał odpowiedź. Wiedział już, że jestem obok. Że go obserwuję cały ten czas. Jednak, cierpiał przez to jeszcze bardziej, bo wiedział, że nie może mnie zobaczyć, dotknąć, poczuć. Zaczął wykrzykiwać moje imię. Wołać mnie. Błagać bym wrócił, bym się pokazał. Zaczął ryczeć jeszcze bardziej, ale się nie poddawał. Wołał i wołał. Aż w końcu padł na kolana i płakał najbardziej jak tylko mógł. Trzymał w ręku żyletkę ostatkami sił powstrzymując się, dla mnie. Tak bardzo tęsknił. Tak bardzo pragnął mojego wsparcia, którego nie mógł odczuć. Tak bardzo chciał bym wrócił. Tak cholernie bardzo chciał, by wszystko wróciło do normy. By zacząć wszystko od nowa. Do pokoju wparował przestraszony na śmierć Liam. Ujrzał go na środku pokoju w potwornym stanie z żyletką w ręce. Bał się. Niesamowicie się o niego bał. Podszedł i wyjął mu ostry przedmiot z ręki, który był nieskazitelnie czysty. Odłożył go na bok i zamknął go w ramionach. Tego Harry potrzebował. Wsparcia, ciepła, pomocy, a szczególnie zrozumienia, które teraz mógł dać mu tylko Liam. 
Li: Porozmawiamy? 
H: Tak. 
Li: Ok. To usiądź na łóżku. Dobrze? 
H: Dobrze, ale proszę, weź stąd jego zdjęcia. 
Li: Pewnie. - zebrał wszystkie ramki, żyletkę i inne ostre przedmioty po czym wyszedł przekazując je Anne - Mogłaby pani się tym zająć? 
A: Oczywiście. Czy on chciał... ?
Li: Tak. 
A: Boże. - jej oczy po raz kolejny napełniły się łzami
Li: Nie płacz, Anne, bo to ostatnia rzecz, której on potrzebuje. Ja idę, a ty się jakoś trzymaj. 
A: Dobrze. Powodzenia. 
Li: Dziękuję. - wrócił na górę, znajdując skulonego w kącie łóżka Stylesa - Co się stało Hazz? 
H: Jak to wszedłem, to zobaczyłem te wszystkie zdjęcia. I wiesz...Wszystko...Wszystko wróciło mi do głowy. Wspólne chwile, a potem...Potem ten wypadek. - z jego oczu lała się strumieniami słona ciecz
Li: Spokojnie Harry. Oddychaj głęboko. Już po wszystkim. Zobacz. Jestem tu tylko ja i ty. Oddychaj. Lepiej? 
H: Lepiej. 
Li: Chodź pójdziemy spać, bo musisz wypocząć. 
H: Dobrze. Liam?
Li: Tak? 
H: Mógłbyś..No wiesz...Zostać tu ze mną? 
Li: Pewnie. Tylko wezmę szybki prysznic, ok? 
H: Ok. - po 20 min zjawił się Liam w spodenkach do spania 
Li: Dobranoc, Harry. - rzekł, zgaszając światło i kładąc się obok Hazzy
H: Dobranoc, Liam. - wtulił się w niego nieco bardziej usypiając

* koniec wydarzenia *



Gdy już byłem pewien, że wszyscy śpią, zabrałem się za swoją pracę i napisałem kolejną wskazówkę.


Próba 2

Przyjaciele są naszą drugą rodziną.

       Czasami mili, czasem z kwaśną miną.
              Kłótnie zostawiają niewidzialne rany.
                      Dlatego szczerze ich przepraszamy.
~Louis

niedziela

Wpis 17 (08.03.14)

Obserwowałem Cię. Środek nocy, ale ja nie czuję się zmęczony, no bo jestem duchem. Pieprzonym, niewidocznym i nic nieznaczącym duchem, mimo iż tak bardzo pragnę być człowiekiem. Ale to tylko marzenia. Przypatruję się Twoim szczegółom, jak śpisz. Moment, czy ja nie pisałem wcześniej do fanów? Zresztą. Teraz i tak ich nie mam. A nawet jeśli to oni mnie nie zrozumieją tak jak Ty to robiłeś. I chyba dlatego jednak piszę do Ciebie, bo chciałbym byś mnie zrozumiał tak jak dawniej, gdy wszystko wydawało się być idealne. Wszyscy kipieli życiem, entuzjazmem i czystym SZCZĘŚCIEM. A teraz? Co widzę? Zmartwionych, zmęczonych, padniętych i smutnych ludzi. Szczególnie Ciebie. Siedzę tu z Tobą, a raczej leżę obok Ciebie. Opuszkami palców gładzę Cię po lekko różowych ustach, białych jak śnieg policzkach, nieco wysuniętej brodzie, gładkiej szyi, dwóch wystających obojczykach, klatce i tatuażach na niej zawartych aż do motyla i z powrotem. Następnie bawię się Twoimi lokami, zakręcając palcem spiralki i lekko je pociągając czochram ci czuprynę. Zaciągam się Twoim zapachem mimo iż już nie jest on już taki sam. Kiedyś pachniałeś cytrusami z miętą i męskimi perfumami. Chociaż co ja gadam. WALIŁEŚ NIMI. Zawsze się śmiałem, że wylewasz na siebie całą butelkę perfum i Tymbarka na raz, a ty lekko się uśmiechałeś cicho chichocząc szepcąc sarkastycznie "dzięki" . A teraz czuć od Ciebie głównie pot zmieszany z zapachem żelu pod prysznic którym się kąpiesz. Nadal ubierasz się jak.. Jak nie TY. Kiedyś chodziłeś w wełnianych swetrach, w które lubiłem się wtulać, jak w poduszkę, w czarnych ciasnych jeansach i eleganckich butach dopełniających całość. Teraz wyglądasz jak pierwszy lepszy dres z ulicy. Szare szerokie spodnie do tego bluza Nike tego samego koloru, chociaż czasem zakładasz czarną lub granatową. Przestałeś spać nago. Teraz śpisz tylko bez koszulki. Właśnie Ci się przypatrywałem, gdy pokój zaczął się rozjaśniać, a przed moimi oczami stał anioł, najpiękniejszy jaki widziałem dotychczas. Była to dziewczyna mniej więcej w moim wieku, może młodsza o śniadej cerze, długich rudych włosach i dużych szarych oczach.

Śliczna, prawda? 

Podeszła do mnie mówiąc, że nazywa się Antonethe (czyt. Antłanet ) i że ma za zadanie mnie zabrać. Miała francuski akcent, świadczący o jej pochodzeniu. Onieśmielony jej blaskiem powoli podszedłem do niej. Chwyciła moją dłoń i po chwili znajdowałem się z powrotem w Niebie. Prowadziła mnie ku Górze Przeznaczenia i wprowadziła do windy. Po krótkiej chwili stałem naprzeciwko wielkiego zdobionego tronu na którym siedział sam Stwórca. Uklęknąłem na jedno kolano i spuściłem głowę wpatrując się w grunt pod moimi nogami.

B: Wstań Louisie. Przywołałem Cię tu po to, żeby Cię uświadomić, że nie mogę patrzeć na ten cały chaos wywołany Twoją śmiercią. Postanowiłem, że dam Ci szanse, żeby powrócić i cofnąć całe zło. Jednakże, Twój los, jak i wielu innych osób powierzam w ręce tego śmiertelnika z Ziemi. Jeśli Harry stanie się godnym posiądzie szanse o jakiej mu się nigdy nie śniło. Rozumiesz chłopcze?
Ja: Tak, Panie. Jednak nie wiem, czemu mi to mówisz.
B: Mówię to, bo chcę, żebyś o tym wiedział. Po drugie, chcę byś mu to uświadomił.
Ja: Jak, skoro on mnie nie słyszy?
B: Nawiedzisz go we śnie i przekażesz to co Ci powiem.
Ja: Dobrze, słucham.
...
Gdy już wiedziałem co mam powiedzieć, wyprostowałem się i czekałem aż znajdę się w jego śnie zgodnie z planem. Poczułem zmianę. Wiatr lekko czochrał moje włosy dając uczucie chłodnego ukojenia. Unoszę powieki, a moim oczom ukazuje się widok morza skąpanego w czerni, które oświeca jedynie blask księżyca. Gwiazdy są mało widoczne, a niebo pochmurne. Jakieś 10 kroków ode mnie, po lewej stronie stoi budka ratownika, z której słychać lekki szloch przerywający kojącą ciszę. Idę w jego kierunku. Na szczycie schodów siedzi tak dobrze znany mi chłopak ze swoimi bujnymi lokami. Podnosisz wzrok i zamierasz na mój widok. Twoje źrenice się rozszerzają ukazując mocny szkarłat bijący z Twoich oczu. Tak bardzo chcę Cię przytulić, przeprosić, wytłumaczyć się, ale nie mogę. Muszę się skupić na zadaniu, bo jeśli wypowiem coś czego nie miałem, to wtedy szansa na powrót przepadnie. To cholernie trudne, ale staram się wyglądać na obojętnego, gdy narzucasz tyle pytań, na które nie mogę Ci odpowiedzieć.
H: Louis? To ty? Jak to? Żyjesz? Mam halucynacje? Czy mam zwidy? To naprawdę ty? Jak się czujesz? Co robiłeś przez ten czas? Gdzie byłeś? Louis odezwij się, błagam. - szlochałeś coraz bardziej
L: Posłuchaj, przyszedłem tu jako posłaniec od kochającego Boga, który postanowił dać Ci szansę. Możesz wszystko naprawić, jeśli okażesz się godny.
H: Jak to godny?
L: Codziennie będziesz dostawał wskazówki, do zadań które będziesz musiał wykonać. Musisz codziennie przed spaniem naszykować kartkę i coś do pisania na szafce nocnej obok Twojego łóżka. Rano znajdziesz tam wskazówkę. Pamiętaj, że przez czas próby nie wolno Ci : kłamać, obrażać, ranić innych jak i siebie, wybuchać złością, ignorować innych i przede wszystkim nie możesz powiedzieć o tym nikomu. Nikt nie może wiedzieć o próbach, bo zostaną unieważnione, a szansa przepadnie. Zrozumiałeś?
H: Tak.
L: Chcesz się podjąć prób?
H: Podejmę się wszystkiego bylebyś tylko wrócił.
L: Dobrze, masz jakieś pytania dotyczące prób, szansy, itp.?
H: Nie wiem. Mam mętlik, może później będę miał.
L: Jeśli będziesz jakieś miał napisz je później na danym papierze, a wtedy jeśli będę mógł to Ci odpowiem. A teraz proszę. - przekazałem Ci papier - Oto pierwsze zadanie. Żegnaj Harry.
H: Co? Lou, nie odchodź. Proszę. - Nawet nie wiedząc kiedy wyparowałem i znalazłem się w Twoim pokoju
Jest rano. Jak zawsze wstajesz otworzyć Liamowi. Gdy otwierasz senne, sklejone oczy, zauważasz w swojej dłoni kawałek pergaminu. Chyba przypominasz sobie sen, bo jak poparzony wstajesz i rozwijasz go czytając jego zawartość.


Próba 1


Kiedy w sercu smutek, żal, 
     Kiedy upadniecie nisko. 
          Wszelkie smutki idą w dal, 
                Gdy rodzinę macie blisko.

~Louis


środa

Wpis 16 (07.03.14)

Zawsze byłem pod podziwem jak Ty potrafisz wszystko spieprzyć. Dziś znowu dałeś mi tego przykład. Przyszła do Ciebie. Chciała porozmawiać. A ty? Co zrobiłeś? Nawrzeszczałeś na nią? Opieprzyłeś? Powyzywałeś od najgorszych? Olałeś i wyrzuciłeś z domu?  Jak mogłeś tak postąpić? Jak mogłeś to zrobić własnej matce? Nie potrafię Cię zrozumieć. Ona przyszła, chciała porozmawiać, pomóc Ci jakoś, a ty tak po prostu ją wyzwałeś od "głupich", "podłych","okrutnych"... Jednak mimo wszystko nigdy nie  zrozumiem jak mogłeś ją wyzwać od "najgorszych matek" dodają, że "nigdy Cię nie kochała i teraz też nie kocha"? Jak mogłeś po tym wszystkim co wycierpiała, co dla Ciebie zrobiła i co przez Ciebie czuła jak po raz kolejny pobiłeś się z kolegą, okazać się takim skończonym skurwielem i tak ją potraktować? Rozumiem, emocje. Ale są ograniczenia.  Mieliście kiedyś taki dobry kontakt. Zepsułeś to. Po prostu to zjebałeś.

*Wydarzenie*

Dzwonek do drzwi. Jest wcześnie. 6:03 wybiła na zegarze. Harry niechętnie zwlekł się z łóżka, by otworzyć swojemu przyjacielowi jak to miał w zwyczaju. Ku jemu zdziwieniu nie znalazł tam Liama. W progu stała jego mama. Anne ubrana w długi berzowy płaszcz trzymała w ręku czarny parasol w kropki. W Londynie była dość pochmurna pogoda. Deszcz padał długimi strugami uniemożliwiając wszystkim w okół spokojne poruszanie się pieszo po przedmieściach. Jemu zaś taka pogoda odpowiadała. Lubił ją. Uważał, że wtedy nie czuje się taki samotny. Że Bóg płacze po stracie Louisa albo że to Louis (ja) płacze, że tak szybko odszedł. Miał wiele różnych fantazji na ten temat. Wpatrywał się w dudniące o rynne krople, gdy z zamyśleń wyrwał go jej głos.
A: Mogę wejść?
H: Po co?
A: To już nie mogę odwiedzić własnego syna? - westchnął, po czym odsunął się lekko udostępniając jej wejście do środka -Jak się trzymasz?
H: Tak jak widać.
A: Słyszałam, że robisz postępy.
H: Możliwe.
A: Synku, - usiadła na jednym z czerwonych skórzanych foteli - nie możesz mnie cały czas ignorować. Martwię się o ciebie. Zrozum, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
H: Wiem co dla mnie dobre. Nie potrzebuje niczyjej pomocy.
A: Obydwoje wiemy, że się mylisz. Pozwól sobie pomóc. Kiedyś mówiłeś mi o wszystkim.
H: Dobrze powiedziane. KIEDYŚ.
A: Synku...
H: Nie mów tak do mnie.
A: Przecież jesteś moim synkiem i mam prawo cie tak nazywać.
H: Ale sobie tego nie życzę. Nie mam już 6lat żebyś tak do mnie mówiła. Od czegoś mam imię, nieprawdaż?
A: Dla mnie zawsze będziesz moim małym synkiem.
H: Nigdy nim nie będę. Nie bądź głupia. Jestem już duży. Umiem o siebie zadbać. Możesz już iść.
A: Harry, nie mów tak. Martwię się o Ciebie.
H: To przestań.
A: Nigdy nie przestanę. Harry, ty się tniesz. To mnie przeraża. Boję się o Ciebie.
H: Niepotrzebnie.
A: Przestań zachowywać się jak jakiś gówniarz!
H: A ty jak nadopiekuńcza mamuśka!
A: Ty się tniesz!
H: To nie twój interes co robię! W dupie mam twoje zdanie! Zainteresowana się znalazła. Nigdy nie obchodził cie mój los!
A: Harry, co ty wygadujesz!?
H: Jak możesz być taka okrutna!? Słyszałem twoją rozmowe z Liamem! Nie wyślesz mnie do żadnego psychiatryka! Jak w ogóle mogłaś o tym pomyśleć!? Jesteś podła! Tylko ty mogłabyś posłać swoje dziecko do psychiatryka! Jakim prawem!? Czy ty w ogóle pomyślałaś o mnie!? Nie! Jesteś najgorszą matką jaką widziałem! Czy ty kiedykolwiek mnie kochałaś!? Czy tak jak teraz masz mnie, moje zdanie i moje uczucia w dupie!? Co!?
A: Jak.. Jak mogło ci to przejść przez gardło. Kochałam cie i kocham całym sercem i chcę dla ciebie jak najlepiej.
H: Właśnie widzę! Wiesz co!? Wynoś się! Nie chcę cię tu widzieć!
A: Synku.. - po jej twarzy spływały łzy
H: Mówiłem że masz do mnie tak nie mówić! Wynoś się! Wynoś!
A: Dobrze. Jeśli naprawdę tego chcesz to pójdę.
H: Idź i nie wracaj tu już więcej.
A: Dobrze. Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwy to pójdę. - wstała kierując się w stronę drzwi
L: Już jestem. Sorki za spóźnienie.. Ooo.. Pani Styles. Dzieńdobry. Co pani tu robi? - stał jak słup na korytarzu
A: Witaj Liam. Właśnie wychodziłam. - wymusiła sztuczny uśmiech i włożyła go na twarz, udając się do swojego auta, zostawiając ich samych
L: Co się stało?
H: Nieważne. Ważne, że już wyszła.
L: Pokłóciliście się?
H: Taaak. Nie poruszajmy więcej tego tematu. Ok? Zapomnij.
L: Spoko.


* koniec wydarzenia *


Wszystko się pieprszy. Do tego pokłuciłeś się z Liamem. Nawet nie wiesz jak bardzo cierpię patrząc na to wszystko. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie ranisz tym co robisz. Tym że się tniesz, że olewasz innych, a szczególnie swoich najbliższych. Nigdy się nie spodziewałem, że moja śmierć tyle zmieni w życiu innych, a szczególnie w TWOIM. Patrząc na Ciebie i Liama zastanawiam się, co by było gdybym nagle się pojawił. Gdybym cie skarcił z lekkim uśmieszkiem na twarzy i poklepał Liama po barku na znak, że wszystko się ułoży. Czemu? Czemu tak nie może się stać.

* wydarzenie *

L: Co chcesz na śniadanie?
H: Zrób mi co zechcesz. Mi obojętne.
L: Ok. Mogą byyyyć...  kanapki z białym serem?
H: I z miodkiem? - pierwszy raz od dawna oczy zabłysły mu na myśl o jedzeniu
L: Oczywiście. ;)  - zabrał się za robienie kanapek i gdy już sięgał po miód trącił pudełko z chrupkami - Szlak.
H: Posprzątam.
L: Nie, ja posprzątam. - zaczął zamiatać podłogę, gdy coś się zabłyszczało. Schylił się biorąc w rękę żyletkę - Harry...
H: Oj nie chrzań mi już o tym. Wystarczająco wiele razy to słyszałem.
L: Jak widać nie wystarczająco. Ile razy mam ci mówić że to nie jest rozwiązanie!
H: Może dla Ciebie! Wszystko byłoby o wile prostrze gdybym umarł! Przyznaj się, że masz już mnie dosyć! Przyznaj się, że cię irytyję! Przyznaj się, że cie wykańczam! No przyznaj się!
L: Fakt, czasem jesteś irytujący i mam cie po dziurki w nosie. I fatk że jestem zmęczony. Ale zależy mi na Tobie Harry i nie poddam się. Pomogę ci, zobaczysz.
H: Tylko że ja nie chce twojej pomocy! Ani twojej, ani matki! Słyszałem na czym polega ta wasza 'pomoc' ! Słyszałem, że chcecie mnie do psychiatryka wysłać!
L: Nie. Nie wyślemy cię tam.
H: Słyszałem waszą rozmowę! Przyznaj się! Wiem, że chcesz się mnie pozbyć!
L: Nieprawda. A rozmowy trzeba było dosłuchać. Wiedziałbyś, że powiedziałem twojej mamie, że to jedyne wyjście dopiero gdy będziesz w stanie krytycznym. A teraz będę nad tobą pracował, dopóki nie wyjdziesz na prostą.
H: Ja nigdy nie wyjdę na prostą.
L: Wyjdziesz, wyjdziesz. Tylko musisz chcieć.
H: A co jeśli ja nie chcę?
L: To masz zachcieć! Nie rozumiesz, że wszyscy się o Ciebie martwimi!? Chcemy Ci pomóc dojść do sibie! DO JASNEJ CHOLERY ZROZUM TO!
H: Ty przeklnąłeś..
L: Czasem trzeba klnąć.
H: Sorki.
L: Nieważne. Jedz i weź tabletki.
H: Dobrze.
L: I masz się nie ciąć.
H: Wiesz, że i tak będę.
L: Postaraj się. Jak nie dla nas i nie dla siebie to dla Louisa.


* koniec wydarzenia *


Nawet nie Sobie nie wyobrażasz jak bardzo chcę Ci zabrać te wszystkie żyletki, wyjąć tą ostatnią z ręki którą tak mocno ściskałbyś w swoich kościstych dłoniach błagając i szlochając bym tego nie robił. Ale ja bym nie uległ nawet najbardziej smutnej miny w całym Twoim życiu. Mimo iż warga tak gwałtownie by Ci drżała, oczy szkliłyby się od nadmiaru słonych łez pchających się by wypłynąć, serce waliłoby jak oszalałe wyrywając się z klatki piersiowej, a mi serce przekrajało się na Twój widok jakby je ktoś sztyletem dźgał z każdej możliwej strony, to i tak wyrwałbym Ci ją z ręki. Potem bym Cię mocno przytulił do siebie tak aby Twoja niespokojna klatka z każdym oddechem ocierała się o moją. Mówiłbym Ci, że wszystko będzie dobrze i że wyciągnę Cię z tego lekko pocierając przy tym Twoje plecy. Tak bardzo chcę Ci pomóc lecz nie mogę. :(