wtorek

Wpis 18 ( 09.03.14)

Wskazówka była banalna, w każdym razie dla mnie. Rodzina jest bardzo ważna w życiu człowieka. Ona nas kształtuje i wychowuje na ludzi jakimi jesteśmy. To czy jesteśmy kulturalni, czy też nie zależy właśnie od niej. Od niej zależy również jak wyglądamy. Pomaga nam w każdym momencie naszego życia. Proponuje i odradza, nakazuje i zabrania, prowadzi i odwrotnie. Jest z nami, gdy potrzebujemy jej najbardziej. Jest za nas odpowiedzialna. Bierze wszelkie konsekwencje naszych czynów na siebie. Utrzymuje nas i stara się jak tylko może byśmy byli szczęśliwi. Nasza rodzina robi dla nas tak wiele, ale my nie zawsze, a wręcz rzadko to widzimy. Uważamy się za dorosłych, samodzielnych. Myślimy, że damy rady sobie bez niej. Bo przecież, czemu mamy sobie nie poradzić mając mieszkanie, pracę, przyjaciół, a nawet miłość swojego życia? Przecież niby mamy wszystko. Ale do czego byśmy doszli bez naszej rodziny? Co by było gdyby nie ganiała nas do nauki? Gdyby nie pomagała nam finansowo? Gdyby nie pokazała nam co znaczy słowo "miłość"? Gdyby nie krzyczała i nie zabraniała nam czegoś co teraz wydawałoby się złe lub bezsensowne? Gdyby nie nauczyła nas samodzielności zostawiając nas na cały dzień zdanych na własną rękę? Gdyby nie zachęcała nas do robienia tego co kochamy i tego co może się nam przydać? Kim byśmy byli? Jakby wyglądało nasze życie? Czy dawalibyśmy sobie radę w trudnych sytuacjach z naszego życia? Tylko my sami jesteśmy w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Zastanówmy się na chwilę. Czym byłoby nasze życie bez niej? Większość z nas pewnie odpowie, że nikim. Znajdą się oczywiście osoby, które powiedzą, że wyglądałoby tak samo. Ale te osoby będą z domów dziecka. Będą osobami, które nigdy nie były adoptowane, które nigdy nie zaznały rodzinnego ciepła. Będą to osoby ambitne, które do wszystkiego doszły samodzielnie swoją ciężką pracą. Pomyślmy przez chwilę, czy my byśmy tak potrafili? Czy potrafilibyśmy żyć tak samotnie i tak ciężko? To bardzo trudne. Podziwiam ludzi którzy mimo wszystko dają radę i nie staczają się na dno. Pomyślmy teraz ile znaczy dla nas nasza rodzina. Zobaczcie ile dla was robi, ile bólu dostarczamy jej naszymi chamskimi odzywkami, czy złym zachowaniem. Czy naprawdę "nienawidzimy" swojej rodziny, jak to czasem mówimy? Czy naprawdę potrafilibyśmy od niej "odejść"? A może jednak ją kochamy, tylko po prostu czasami się "nie zgadzamy"? Może po prostu tak jak w każdej rodzinie zdarzają nam się zwykłe "kłótnie"? Nikt nie jest idealny i musimy o tym pamiętać. Żadna rodzina nie jest perfekcyjna, ale mimo wszystko i tak ją kochamy.


* wydarzenie *

Chłopak podziwiał pergamin wyraźnie wytężając umysł. Przejeżdżał palcem po zawartym na nim tekście w tę i z powrotem mocno się mu przypatrując, jakby chciał się upewnić, że na pewno napisała go ta sama osoba, która mu się śniła. Lekko się uśmiechnął, gdy miał już pewność, że to moje pismo. Samotna łza wypłynęła z jego oka. Szybko ją wytarł. Rozejrzał się po swoim pokoju, a następnie wstał, by jak najszybciej udać się pod prysznic. Ciepła woda spływała z niego strumieniami oczyszczając zarówno ciało jak i myśli. Odprężająca piana pokrywała jego nagie cząstki nadawając im przyjemny świeży zapach.  Wyszorował włosy swoim ukochanym jabłokowym szamponem, po czym je spłukał i zakręcając kurek, wyszedł z kabiny, wycierając się miękkim, białym, wełnianym ręcznikiem. Chwycił suszarkę w swoje chude, kościste dłonie i zaczął suszyć włosy. Skończywszy już stanął na wadze bojąc się wyniku. Ważył zaledwie 71kg. Przejął się tym i jak najszybciej zszedł z wagi starając się zapomnieć o tym co zobaczył na liczniku. Wrócił do swojego pokoju, otwierając dużą drewnianą szafę z ciemnego brązu. Znalazł swój stary, kremowy, rozciągnięty sweter i obcisłe rozdarte jeansy. Nie rozmyślając długo założył je na siebie, perfumując się przy tym swoją dawną wodą kolońską o zapachu cytrusów i mięty. Tak dawno tego nie robił, że omal zapomniałem jak bardzo od niego tym waliło. Było czterdzieści siedem po piątej, więc za niedługo miał zjawić się jego opiekun. Postanowił zrobić sobie zapiekanki, bo w tym dniu było akurat dosyć zimno. Wyjął długą bagietkę, po czym chwycił nóż do ręki. Zaczął się przez chwilę zastanawiać. Miał nóż w ręce. Mógł z nim zrobić co zechciał. Rozmyślał jak spływałaby krew z jego ręki. Jak przyjemne to było. Jak wiele radości mu to sprawiało. Jednak się otrząsnął i przekroił bagietkę, obrał i skroił pieczarki, po czym nałożywszy wszystko na pieczywo włożył je do piekarnika. Wycisnął na nie ketchup i rozsmarował go tym samym nożem, by nie mieć dużo do mycia. Odłożył go na tackę, a sam wziął się za pałaszowanie jedzenia z talerza. Po chwili do domu wszedł Liam. Harry siedział do niego tyłem, a Liam stał na środku, kilka kroków od niego wytrzeszczając oczy z obawy. Jedyne co widział to tył chłopaka i nóż w czerwonej substancji. Wiedział czego się spodziewać. Domyślał się, co mógł zrobić. Łzy stanęły mu w oczach z wycieńczenia. Myślał, że jest już lepiej, bo przecież wyglądał i pachniał tak jak kiedyś, ale to pewnie tylko przykrywka do tego co zrobił. Brązowooki nie miał już siły. Miał już dość kolejnych ran, które zostawiały szramy w jego delikatnym wielkim sercu. Po prostu już nie wytrzymał. Wszystko z niego wyszło. Załamanie, troska, ból, smutek. Łzy spływały strumieniami. Zmartwiony loczek odwrócił i zwrócił swoje zielone kocie oczy ku przyjacielowi, które po chwili wypełnione były smutkiem.
H: Co się stało? - zapytał zmartwiony
Li: Jak mogłeś!? Jak mogłeś mi to zrobić!? Mówiłem, żebyś nie ruszał noża, bo cię pokusi! I co!? Nie posłuchałeś! Musiałeś to zrobić!? Nie widzisz jak bardzo mnie to boli!? Nie widzisz, że przez to twoje cięcie ja cierpię!? - szloch zmienił się w płacz
H: Liam, nie krzycz na mnie, proszę. Nic złego nie zrobiłem.
Li: A ten nóż!? Sam się zabrudził!? - kolejna zapora poszła, a z oczu Liama wydobywało się coraz więcej cieczy
H: Uspokój się. Zrobiłem sobie tylko zapiekanki z ketchupem. Nic sobie nie zrobiłem. Jak chcesz możesz mnie sprawdzić.
Li: Wszędzie? - zapytał nieco piskliwym wysokim głosem
H: Tak, wszędzie.
Li: Boże, Harry. Jak ja się o Ciebie martwiłem i martwię! Nie chcę byś i ty nas opuścił. Wystarczy, że Lou to zrobił. Nie chcę stracić jeszcze Ciebie! - po wszystkim. Maska Liama zniknęła do końca, a chłopak ryczał jak małe dziecko.
H: Liam, wszystko w porządku. Nic mi nie jest. Czuję się... Lepiej.
Li: Naprawdę? - emocje powoli ustawały, a on spokojniał
H: Tak. Odświeżyłem się, ubrałem i zrobiłem nam śniadanie.
Li: Widzę. - uśmiechnął się lekko, pociągając przy tym nosem
H: Usiądź i zjedz póki ciepłe.
Li: Ok. Dzięki. Na bank wszystko gra?
H: Tak. Herbaty?
Li: Poproszę. - zdjął mokry od deszczu płaszcz, wieszając go i siadając na mahoniowym krześle
H: Z cytryną?
Li: Bez.
H: Ok. - chwycił filiżanki w dłonie i położył je na stole w zasięgu ręki - Słuchaj. Albo.. Zresztą. Nieważne.
Li: O co chodzi?
H: No bo, wiesz. Zamierzałem pojechać do domu, do Holmes Chapel. Ale chyba nie jestem w stanie prowadzić. Mógłbyś może.. No wiesz. Podwieźć mnie tam?
Li: Pewnie. Nie ma problemu. - uśmiechnął się szeroko, upijając łyka gorącej cieczy
H: Dzięki. Myślę, że będę chciał tam zostać na dzień, może dwa. Możesz zostać ze mną, albo wreszcie spędzić czas z kimś kto nie jest mną. 
Li: Mi Twoje towarzystwo nie przeszkadza. Wręcz z chęcią z Tobą pojadę i zobaczę co u Twojej mamy. Często o Ciebie pyta.
H: Naprawdę?
Li: Tak. Mówię jej co u Ciebie, co robiłeś i inne pierdoły.
H: Nie powiedziałeś nic o.. Wiesz..
Li: Lou? Nie. Dotrzymuję sekretów Harry. 
H: Tak, wiem. Dzięki. 
Li: Wpadniemy tylko do mojego domu, żeby zabrać moje rzeczy, ok?
H: Jasne.
Li: Zdajesz sobie sprawę, że będzie tam Sophia? 
H: Tak, zdaję. Miło będzie ją zobaczyć po tym... - urwał biorąc głęboki wdech - Po tym wszystkim.
Li: Pewnie rzuci Ci się w ramiona na powitanie. - na jego twarzy zawitał naprawdę szeroki uśmiech
H: Pewnie tak. Liam, mam jeszcze jedną prośbę. W moim domu nic nie będzie pochowane, więc jakby coś to wiesz. Pilnuj mnie tak trochę, ok? 
Li: Zamierzałem nie spuszczać cię z oczu. - zaśmiał się lekko, a Harry odwzajemnił - Tęskniłem za TYM Tobą.
H: Ja też, Liam. Ja też.

< Dom Liama > 

Dźwięk dzwonka rozbrzmiewał w całym domu. Po chwili słychać było czyjeś kroki. Z każdym tupnięciem odgłos rósł w siłę do momentu, gdy ucichł. Następnie dana osoba przekręciła zamek i otworzyła drzwi. Młoda dobrze każdemu znana dziewczyna stała w drzwiach wytrzeszczając piękne niebieskie oczy, które zaczynały szklić się od łez. Nie mogła uwierzyć, że to się dzieje. Że wrócił Harry. Że jest w ich domu. Stoi tuż naprzeciw. To wydawało się takie nierealne. Jak sen. Jak piękny, upragniony sen, który stał się jawą. On naprawdę tam był. Mogła wyczuć jego perfumy, dotknąć jego miękkiego swetra, poczuć uderzające od niego ciepło. Po woli do niego podeszła i zamknęła go w swoich ramionach. Czuła wełnę na swojej idealnie gładkiej twarzy i rękach. Nie spodziewała się, że to się stanie w ten dzień. 
S: Tęskniłam.
H: Ja też. 
S: Wejdźcie. - otarła łzy dłońmi, po czym wpuściła ich do środka - Po co konkretnie przyszliście? 
Li: Wiesz kochanie, Harry chce pojechać do rodziców i jadę z nim. Przyszedłem po rzeczy.
S: Anne się ucieszy. Pomogę Ci. - udali się na górę, po czym spakowali brązowookiego i zeszli do wyjścia - Pamiętaj. Dzwoń, pisz o każdej porze. 
Li: Pamiętam skarbie Pa pa. - dali sobie krótki całus na pożegnanie
H: Pa Soph. 
S: Pa Hazz. Do zobaczenia. - uśmiechnęła się szeroko i wróciła do domu

< Cholmes Chapel >

Na dworze nadal było chłodno, jednak nie padało. Było po prostu pochmurno. Auto mknęło przez spokojne ulice miasteczka, zatrzymując się przy posiadłości Stylesów. Jak najciszej się dało wysiedli z wozu i z torbami podeszli do drzwi małego domku. Kulturalnie zapukali do środka czekając, aż ktoś im otworzy. Drzwi uchyliły się, a z nich ukazała się Gemma. Zdziwienie w jej oczach było chwilowe. Szybko zgarnęła swojego młodszego brata w ramiona ciesząc się jego obecnością. Łza radości zakręciła się jej w oku, po czym zaprosiła ich do salonu. Rozsiedli się na dużej wygodnej kanapie czekając na to co się zaraz ma stać. 
G: Mamo! Chodź tu! Szybko!
A: Już idę! - za chwilę stała już w progu kuchni - Harry? - podbiegła do syna, mocno go przytulając
H: Hej mamo. Tęskniłaś? 
A: Oczywiście. Jak śmiesz się nawet pytać!? 
H: Przepraszam. Nie chciałem. Ani tego, ani tego co powiedziałem ostatnio. Wiesz, to dla mnie trudny czas. 
A: Rozumiem skarbie. Nie mam Ci za złe. 
H: Naprawdę? 
A: Tak. Poczekaj chwilę. Robin! Chodź tu szybko! 
R: Harry! 
H: Miło Cię widzieć. 
R: Ciebie milej! Mam nadzieję, że przeprosiłeś już matkę o ostatni wybryk! Wiesz ile ona płakała!?
H: Tak, przeprosiłem. I nie, nie wiedziałem. Naprawdę mi głupio. 
A: Oj, nieważne. Grunt, że już jest dobrze. Usiądźmy. A więc, jak się czujesz? 
H: Lepiej. 
R: Ale wciąż źle? 
H: Chyba sam znasz odpowiedź. - spuścił głowę i wpatrując się w swoje buty
A: Harry, porozmawiaj z nami. Wiem, że to był Twój przyjaciel, ale odszedł. Musisz się z tym pogodzić. 
H: Nigdy. 
R: Harry, posłuchaj..
H: Jeśli mi macie wmawiać coś, na co nie mam ochoty, to lepiej nie róbcie tego. Proszę. 
A: Dobrze, skarbie. Nie będziemy. A jak tam.. Wiesz. Blizny. Goją się? 
H: Jest z nimi lepiej. 
A: Dużo ich przybyło? 
H: Całkiem. 
A: Pokaż mi. 
H: Nie. Nie przy tylu ludziach. 
R: Harry, wszyscy jesteśmy rodziną. 
H: Tak, ale nie chcę. Nie teraz. Może kiedyś. 
A: A mi pokażesz? 
H: Muszę? 
A: Nie, ale ja Cię proszę. 
H: No dobrze. 
A: Kochani, dokończcie robić jakiś obiad, proszę. - Robin, Gemma i Liam podnieśli się na nogi kierując się ku kuchni 
H: Nie. Liam, ty zostań. Wolę mieć Cię przy sobie. - podniósł głowę kierując ją ku przyjacielowi
Li: Dobrze. - cofnął się siadając na poprzednim miejscu
H: Dzięki. Wiesz co robić jakby co. - gdy chłopak potwierdził głową, zielonooki szybkim ruchem ściągnął przez głowę sweter
Rzucił go na podłogę, odsłaniając gołe ciało. Anne zakryła twarz dłonią, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Makijaż lekko się rozmazał, ale to nie było ważne w tamtym momencie. Lokowaty patrząc na swoją mamę w takim stanie sam pokrył się łzami. Bolało go to. Przez niego płakała tak bliska i tak ważna dla niego osoba. Osoba , którą kochał cierpiała z jego powodu. To go dobijało. Widok jego rodzicielki był dla niego jak żyletka wbijająca się w kółko w jedną i tą samą świeżą ranę, która z każdą łzą stawała się większa i głębsza. To nie było coś co chciałby widzieć w swoim przypadku. To nie to co chciałby widzieć człowiek samo okaleczający się. To mogło pchnąć go w kolejny błąd, którego za wszelką cenę nie mógł popełnić. Ale ona o tym nie wiedziała. Nie wiedziała ile bólu mu to przysparza. Mimo iż ona cierpiała również chciała znać prawdę. Bolesną prawdę, która uderzała wszystkich. Chciała wiedzieć jak bardzo jest źle z jej własnym synem. Ale on już nie miał zamiaru zdejmować kolejnej części garderoby. Nie chciał sprawić, by ona cierpiała. Liamowi szkliły się oczy, ale powstrzymywał płacz, by być jako tako racjonalnym. Wstał i stanął obok swojego druha. 
Li: Anne, chyba wystarczy. 
A: Nie. Chcę widzieć wszystko. - jej głos drgał, jak ona sama, ale Harry kręcił przecząco głową
Li: Harry, dasz radę. Wierzę w Ciebie. - dodawał mu otuchy - No już. Dajesz. - Harry jak najszybciej ściągnął spodnie przymykając powieki, by nie widzieć twarzy coraz głośniej płaczącej Anne
H: Wystarczy? 
Li: Bokserki, Harry. 
H: Proszę, nie. - błagał z zamkniętymi oczami
Li: Harry, musisz. 
H: Nic nie muszę. Mamo, powiedz coś. Proszę. Naprawdę muszę? - jego źrenice wpatrywały się teraz w siedzącą na fotelu naprzeciw kobietę, które potakiwała twierdząco głową
Harry wpatrywał się w nią cały czas, powoli zdejmując bieliznę. Z jej przeszytych bólem oczu wypływały wodospady słonych łez. Oddech był niespokojny, przerywany. Widząc ilość danych zranień była zdruzgotana. Nie spodziewała się że będzie ich aż tyle. Nie spodziewała się, że było aż tak źle. W głowie miała tylko obraz jak się tnie. Jak wypływa z tego krew. Jak słabnie, a ona nic nie może temu poradzić. Obwinia się, że mu nie pomogła. Że nic nie zrobiła. Że jest złą matką, bo nie dała rady. Obwiniała się o wszystko. Ryczała. Z każdą sekundą coraz bardziej. Wszyscy milczeli. Słychać było tylko nieustanny płacz Harrego i Anne oraz krzątających się po kuchni Robina i Gemmę. To było nie do zniesienia dla najmłodszego Stylesa. W jego głowie kłębiło się od ponurych, złych myśli. Samobójczych, samo okaleczających i tym podobnych. Widok jego pogrążającej się w cierpieniu rodzicielki go przerastał. Nie chciał jej tym skrzywdzić. Nie chciał by płakała przez niego, a ona właśnie to robiła. Szkodziła mu w najbardziej niechciany sposób. Cisza między nimi go torturowała od środka. Bał się odezwać. Bał się jej reakcji. Obawiał się, że go zostawi. Że go porzuci, bo przecież na to zasłużył. Że go odepchnie, bo jak można, żyć z kimś tak popieprzonym jak on? Że go przestanie kochać, bo przecież się tnie i jest chorym dzieckiem. Bo kto by takie chciał? Same problemy. On tak bardzo ją kochał i tak bardzo nie chciał, by ona przestała kochać jego. Wreszcie się odważył. Musiał mieć pewność. Wolał gorzką prawdę od słodkiego kłamstwa. 
H: Mamo.. - zaczął przez łzy
A: Nie, Harry. Daj mi... Ochłonąć. - jej głos był piskliwy tak jak nigdy wcześniej
H: Mamo, proszę. - płakał coraz bardziej
A: Harry, proszę, nie.
H: Czy ty nadal mnie kochasz? - wymówił na jednym wdechu wpatrując się głęboko w jej oczy
A: Skarbie zawsze Cię kochałam, kocham i będę kochać. Skąd Ci przyszło takie głupie pytanie do głowy? - lekko się uspokajała, ale nadal płakała jak dziecko
H: Skąd? Spójrz na mnie! Jestem nikim! Nieudacznikiem! Chorym nastolatkiem, który się tnie! Jestem nikim! Dlaczego miałabyś mnie kochać, skoro ja się nienawidzę!? 
A: Boże, Harry, przestań. Nie jestem nikim. Jesteś wspaniałym i wartościowym człowiekiem, który po prostu się zagubił, po tym jak stracił coś ważnego. Jesteś moim synkiem i zawsze nim będziesz. Zawsze będę Cię kochać. - objęli się mocno i wypłakiwali w swoje ramiona, a po chwili dołączyła do nich Gemma z Robinem
H: Proszę, nie. Nie patrzcie na mnie. - oderwał się i stanął lekko w oddali
R: Wszystko gra, Harry. - wziął głęboki wdech i kontynuował - Kochamy Cię mocno tak samo jak wcześniej bez względu na to wszystko. - zmierzył loczka ręką, sugerując rany
G: Właśnie. Chodź tu braciszku. - rozwarła szeroko ramiona dając znak, by ją przytulił
H: Na pewno? I nie zostawicie mnie, ani nie porzucicie przy pierwszej lepszej okazji pod jakimś mostem? 
G: Nie, no co ty. Chyba, że znowu użyjesz mojej szczoteczki do czyszczenia kibla! 
H: Hehe. To był dobry kawał. - uśmiechnął się lekko umieszczając się w objęciach siostry 
G: Odwdzięczę Ci się nim kiedyś. 
H: Aby spróbuj. - uśmiechnął się szerzej wracając do dobrego nastroju
G: Spróbuję. A ty ubieraj się i do obiadu! Sam się nie zrobi! 
H: Tak jest, panie generale! - zasalutował i zrobił co kazała
Wszyscy się zeszli do kuchni do pomocy, nakryli i zjedli wspólnie obiad w miłej rodzinnej atmosferze.

< późnym wieczorem >

Po mile spędzonym dniu poza domem, każdy rozszedł się po pokojach. Harry wrócił do swojego kompletnie zapominając o jego zawartości. Było w nim pełno ramek ze zdjęciami jego ze mną lub samego mnie. Najpierw w jego oczach stanęły łzy ze smutku, a potem wypełnił go gniew na samego siebie. Zawsze tak było i zwykle kończyło się to pocięciem, ale wiedział, że tym razem nie może, bo wtedy po wszystkim. Może zapomnieć o umowie i o moim powrocie. Płakał bardzo głośno. Nie wiedział co ze sobą zrobić, aż wreszcie wpadł na pomysł. Przecież mógł zapytać mnie, bo byłem cały czas z nim. Wyjął arkusz papieru i nabazgrolił na nim szybko pytanie. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.


Jestem załamany, a nie mogę się pociąć, prawda? Co mam zrobić? 
~ Harry


Cięcie to nie jedyne rozwiązanie. 
     Choć dla Ciebie przywiązanie.
            Zawsze lepsza jest rozmowa.
                 Czystsza od niej będzie głowa. 
~Louis

Naprawdę dostał odpowiedź. Wiedział już, że jestem obok. Że go obserwuję cały ten czas. Jednak, cierpiał przez to jeszcze bardziej, bo wiedział, że nie może mnie zobaczyć, dotknąć, poczuć. Zaczął wykrzykiwać moje imię. Wołać mnie. Błagać bym wrócił, bym się pokazał. Zaczął ryczeć jeszcze bardziej, ale się nie poddawał. Wołał i wołał. Aż w końcu padł na kolana i płakał najbardziej jak tylko mógł. Trzymał w ręku żyletkę ostatkami sił powstrzymując się, dla mnie. Tak bardzo tęsknił. Tak bardzo pragnął mojego wsparcia, którego nie mógł odczuć. Tak bardzo chciał bym wrócił. Tak cholernie bardzo chciał, by wszystko wróciło do normy. By zacząć wszystko od nowa. Do pokoju wparował przestraszony na śmierć Liam. Ujrzał go na środku pokoju w potwornym stanie z żyletką w ręce. Bał się. Niesamowicie się o niego bał. Podszedł i wyjął mu ostry przedmiot z ręki, który był nieskazitelnie czysty. Odłożył go na bok i zamknął go w ramionach. Tego Harry potrzebował. Wsparcia, ciepła, pomocy, a szczególnie zrozumienia, które teraz mógł dać mu tylko Liam. 
Li: Porozmawiamy? 
H: Tak. 
Li: Ok. To usiądź na łóżku. Dobrze? 
H: Dobrze, ale proszę, weź stąd jego zdjęcia. 
Li: Pewnie. - zebrał wszystkie ramki, żyletkę i inne ostre przedmioty po czym wyszedł przekazując je Anne - Mogłaby pani się tym zająć? 
A: Oczywiście. Czy on chciał... ?
Li: Tak. 
A: Boże. - jej oczy po raz kolejny napełniły się łzami
Li: Nie płacz, Anne, bo to ostatnia rzecz, której on potrzebuje. Ja idę, a ty się jakoś trzymaj. 
A: Dobrze. Powodzenia. 
Li: Dziękuję. - wrócił na górę, znajdując skulonego w kącie łóżka Stylesa - Co się stało Hazz? 
H: Jak to wszedłem, to zobaczyłem te wszystkie zdjęcia. I wiesz...Wszystko...Wszystko wróciło mi do głowy. Wspólne chwile, a potem...Potem ten wypadek. - z jego oczu lała się strumieniami słona ciecz
Li: Spokojnie Harry. Oddychaj głęboko. Już po wszystkim. Zobacz. Jestem tu tylko ja i ty. Oddychaj. Lepiej? 
H: Lepiej. 
Li: Chodź pójdziemy spać, bo musisz wypocząć. 
H: Dobrze. Liam?
Li: Tak? 
H: Mógłbyś..No wiesz...Zostać tu ze mną? 
Li: Pewnie. Tylko wezmę szybki prysznic, ok? 
H: Ok. - po 20 min zjawił się Liam w spodenkach do spania 
Li: Dobranoc, Harry. - rzekł, zgaszając światło i kładąc się obok Hazzy
H: Dobranoc, Liam. - wtulił się w niego nieco bardziej usypiając

* koniec wydarzenia *



Gdy już byłem pewien, że wszyscy śpią, zabrałem się za swoją pracę i napisałem kolejną wskazówkę.


Próba 2

Przyjaciele są naszą drugą rodziną.

       Czasami mili, czasem z kwaśną miną.
              Kłótnie zostawiają niewidzialne rany.
                      Dlatego szczerze ich przepraszamy.
~Louis

4 komentarze:

  1. niesamowite :') ryczę bo to jest takie piękne
    i ten dawny Harry :')
    pisz więcej i czekam na następny :)
    Pozdrawiam xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję kochana :* Naprawdę miło to słyszeć <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej. Na sam początek muszę Ci powiedzieć, że masz strasznie fajny styl pisania. Fabuła Twojego opowiadania, nie jest banalna i jest wciągająca, jednak czytanie rozdziałów jest... męczące.
    Zastanawiałam się dlaczego masz dużo wyświetleń, a mało komentarzy. Sekret tkwi w tym, że rozdziały są za długie i są za rzadko dodawane! Nie przyjmuj tego jako hejt, ja po prostu chciałabym Ci pomóc i doradzić.
    Jeżeli chcesz, żeby czytelnicy wracali i przychodzili z zewnątrz, dobrze by było, gdybyś kończyła rozdział na jakimś budującym napięcie momencie. Takim jak np. Pocałunek, wyjawienie sekretu itp. Aby zachęcić czytelników do wracania i wzbudzić w nich ciekawość. Co do długości rozdziałów: Możesz sobie napisać gdzieś (np. w Word'zie) taki długi rozdział i podzielić go na kilka innych rozdziałów. Ty będziesz miała już gotowe rozdziały, czytelnicy nie będą się męczyć czytając te długaśne i niekończące się zdania, i możesz też wtedy częściej dodawać te rozdziały.
    Kolejną sprawą są akapity. Wielu autorów świetnych opowiadań ich nie stosuje, ale to nic. Po prostu tekst z akapitami wygląda przejrzyściej i nie odstrasza. Oczywiście wiemy co to jest akapit? :D
    Nie musisz się stosować do moich wskazówek, to zależy tylko od Ciebie.
    I jeszcze zrób coś z wyglądem bloga, bo on też nie zachęca :)
    Pozdrawiam,
    ~Nie Wszystko Jest Kolorowe

    OdpowiedzUsuń
  4. Link do szablonu:
    http://hostuje.net/file.php?id=bafeb3527f6a42b3eb75fe571b670507

    OdpowiedzUsuń