sobota

Wpis 3 (28.12.13)

   Wreszcie jestem na Ziemi! Okazuje się że jest 28 grudnia. Minęło cztery dni od mojej śmierci. Tak. Zmarłem w swoje urodziny. Dziwny zbieg okoliczności. Ale cóż począć. Człowiek daty nie wybiera. Zmarłem w Wigilię. Pewnie popsułem wszystkim Święta. Nie zastanawiałem się nad tym wcześniej. Zniszczyłem im najweselsze dni w roku. Genialnie. Po prostu świetnie! Ale dobra. Nie będę tu się przecież rozpisywał na ten temat.

   Chodzi o to, że jak zeszedłem na Ziemię, poczułem się wspaniale! Chodziłem dobrze mi znanymi uliczkami Londynu. Przyglądałem się ludziom. Wszystko po staremu. Nic się nie zmieniło. No bo co niby miałoby się zmienić przez cztery dni? Nic. Właśnie. Sporo czasu się błąkałem, bez powodu. Zwiedzałem miejsca, w których kiedyś lubiłem przebywać. Wszystko wydawało się idealne. Do czasu.. Do momentu, gdy postanowiłem udać się do domu.

   Zobaczyłem moją mamę. Załamaną. Całą zapłakaną. Czerwoną. Krztuszącą się własnymi łzami. Tak samo jak moje siostry. Ryczały w poduszki, albo nawzajem w swoje ramiona. Mój ojczym również. To był straszny widok. Coś we mnie pękło. Tak bardzo ich zraniłem. W Wigilię. Jestem okrutny, ale z jednej strony, to nie moja wina. A może moja? Sam już nie wiem. Mam mętlik w głowie. Chciałem im powiedzieć, że wszystko jest Ok, ale oni mnie nie słyszą. Chciałem ich przytulić, ale oni tego nie czują. Cholera jasna! Patrzeć na najważniejsze dla ciebie osoby w takim stanie, to.. To okropne. I to uczucie, że nie możesz im pomóc. Straszne! Zacząłem ryczeć. Tak. JA, LOUIS TOMLINSON ryczałem jak mała dziewczynka. To za dużo nawet jak na mnie. Zbyt dużo bólu. Postanowiłem jak najszybciej opuścić mój dom. To było okropne i nie mogłem na to dłużej patrzeć.

   Udałem się do Elki. Ona też płakała. Matko. Zepsułem Święta nawet jej! Jestem okropnym dupkiem!

   Myślałem, że Niall będzie weselszy, ale nie. Leży i ryczy na łóżku. W dodatku, wokół niego nie ma żadnych dowodów, że jadł. Lodówka jest pełna. Boże, co ja zrobiłem. Niall nie je. Zniszczyłem kompletnie Nialla! Gdzie mój głodomór, który pochłaniał tyle żarcia!? Nie ma go! Nie ma! Byłem ciekawy co z resztą, a w Londynie już było późno. Bardzo późno.

   Udałem się do Liama. Jako jedyny nie płacze jak dotąd, ale jest przygnębiony. Sophie z nim siedzi. Też nie ma humoru. Ale dobrze, że są razem. Przynajmniej się wspierają. Jakiś plus tej sytuacji.

   Myślałem, że Zayn będzie twardy. Taki badboy jak on. Ale się myliłem. I to grubo. Ryczał jak mała dziewczynka. Wtulał się w Perrie, która siedziała na kanapie z podkową zamiast uśmiechu. Pierwszy raz widzę ją bez tego charakterystycznego uśmiechu. Przykre. Ale i tak jest twarda. Pociesza Malika, ale to nic nie daje. Ryczał tak samo. Wyrządziłem za dużo złego. Nigdy nie sądziłem, że moja śmierć spowoduje tyle problemów. 
  
   Czuję się fatalnie. Jest już po północy i chyba nie jestem w stanie udać się do Harrego. Nie chcę widzieć więcej bólu. To nie na moje nerwy. Nie. Na bank nie dziś. O ja pierdolę! Ale się rozpisałem! Dobra. Koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz